Na zachowywaniu tajemnicy, że należymy do IŚ, że jesteśmy świeckimi konsekrowanymi. Nie informujemy zatem zwykle rodziców, rodzeństwa, (ogólnie rodziny), znajomych, współpracowników, sąsiadów itp. Zdarza się jednak obecnie, że z uzasadnionych powodów odkrywamy się przed rodzicami, kimś z przyjaciół. Trzeba też zaznaczyć, że stopień dyskrecji jest różny w różnych IŚ.
Ma ona służyć przede wszystkim uchronieniu nas od oceny: skoro ona należy do czegoś takiego jak IŚ, to musi tak żyć, nie ma wyjścia, jest to taka obowiązkowa forma, regulamin itp. Chroni więc przed odczytywaniem naszego życia jako czegoś wymuszonego obowiązkiem, przed nieprzychylnym zaszufladkowaniem, przed posądzeniem o brak autentyzmu, przed plotkami itp.
Służy także ułatwieniu kontaktu z ludźmi, którzy (z różnych powodów, obaw, uprzedzeń, niechęci, niewiedzy...) nie chcieliby rozmawiać z „urzędnikami Kościoła” – z księżmi, zakonnikami, zakonnicami itp. „Incognito” można wejść do nieprzychylnych środowisk, w których nawet nie będzie się mówiło o Bogu, a tylko będzie się dawało świadectwo prawego życia.
W przeszłości dyskrecja miała też chronić przed sankcjami politycznymi, milicyjnymi itp. Moim zdaniem z tych czasów zostały też urazy, manifestujące się pewną przesadą w dyskrecji, jej przecenianiem, milczeniem nawet wtedy, gdy byłoby ono zbędne, ukrywaniem się ponad miarę. Przykre doświadczenia przeszłości są prawdą, ale i prawdą są ich urazowe konsekwencje, z którymi powoli trzeba się uporać. Tego aspektu nie należy pomijać!
Jest to, moim zdaniem, cecha charakteryzująca bardzo mocno powołanie IŚ. Bez dyskrecji stajemy się siostrami bezhabitowymi, a przecież tak nie jest. O mojej przynależności do instytutu nie powinien nikt ze środowiska wiedzieć. Mam ostatnio wrażenie, że my same o tym zapominamy. Nie tylko w czasach socjalizmu, ale w każdych warunkach ustrojowych winna być dyskrecja.