?Przypomniały mi się ? pisze jedna z Pań, która znała Ojca Piwowarczyka - pewne historie, które dotyczą różnych momentów życia Ojca.
Z czasów okupacji
Pracowałam jako dokumentalista w Instytucie Badań Literackich PAN. Często wyjeżdżałam na delegacje z Poznania do Warszawy, a jak się udało, z Warszawy wpadałam na jeden dzień do Kielc.
Raz moja kuzynka z Warszawy, wiedząc, że jestem na delegacji, zaprosiła mnie do siebie na spotkanie z jej dobrym znajomym, działaczem Polski Podziemnej, gorącym katolikiem, już teraz starszym panem, ale bardzo aktywnym i zatroskanym o sprawy Kościoła w PRL, panem Konstantym Skrzyńskim. Rzeczywiście spotkanie było bardzo ciekawe, byliśmy tylko we troje: on, kuzynka i ja. Pan Skrzyński, gdy była mowa o postawie patriotycznej duchowieństwa kieleckiego, opowiedział takie swoje przeżycie: Był początkującym członkiem podziemia. Jednego dnia został wysłany do Kielc z Warszawy z ważnymi dokumentami. Podano mu tylko adres, gdzie się ma zgłosić i przekazać meldunki. Dojechał do Kielc późnym popołudniem. Gdy szedł wskazaną mu ulicą i rozglądał się za numerem domu, jakiś mężczyzna wciągnął go do bramy, mówiąc: ?Tam kocioł?. Pan Skrzyński oddalił się pośpiesznie. Jego sytuacja była trudna: nie miał żadnych innych adresów, Kielc nie znał, pociągu do Warszawy już tego dnia nie było, zbliżała się godzina policyjna. Wiedząc o współpracy biskupa Kaczmarka i duchowieństwa kieleckiego z podziemiem, postanowił tam szukać pomocy. Udał się w pobliże katedry i zobaczył kapłana schodzącego po schodach. Przedstawił mu swoje położenie, a ten odpowiedział: ?Zaprowadzę pana do księdza, u którego pan będzie mógł przenocować, a jutro zobaczy się, co dalej?. Zaprowadził, tam dostał posiłek i nocleg, a rano skontaktowano go z odpowiednimi osobami, tak że swoje zadanie spełnił i wrócił szczęśliwie do Warszawy. Coś mnie tknęło i spytałam, jak się ten gościnny ksiądz nazywał? - Nie wiem. - Jak wyglądał? - Średniego wzrostu, czerniawy, gęste włosy. Tyle pamiętał pan Skrzyński. Przy pierwszej okazji spytałam Ojca, czy pamięta taki epizod z okupacji. Zapadło dłuższe milczenie, po czym w oku Ojca zabłysła filuterna iskra i rzekł: ?Żeby Terenia wiedziała, jak on był wystraszony!?. Pan Skrzyński umarł kilka dni po wyborze Karola Wojtyły na papieża. Umierał szczęśliwy.
Otwarcie na współczesny świat
Ojciec, póki miał zdrowie i siły, przyjeżdżał do Poznania raz w roku poprowadzić dzień skupienia dla ośrodka poznańskiego. Najczęściej był to czerwiec, Targi Poznańskie. Ojciec wyraził raz chęć zwiedzenia ich. Przechodząc obok pawilonu Stanów Zjednoczonych, zobaczył afisz zapraszający do obejrzenia filmu o podboju kosmosu; na afiszu był wielki napis: ?Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię?. Ojciec oczywiście skorzystał z zaproszenia i film obejrzał z wielkim zainteresowaniem. Opowiadał o nim z entuzjazmem; wtedy zauważyliśmy jego otwarcie na postęp techniki i wynalazczość człowieka. W lipcu 1969 r. Ojciec prowadził dla nas rekolekcje w Kokoszycach. Lądowanie na Księżycu wypadło właśnie wtedy. Siostry Jadwiżanki zaproponowały nam obejrzenie lądowania w ich salce telewizyjnej; skorzystałyśmy z entuzjazmem. Ojciec był z nami. Już transmisja się zaczęła, pojazd kosmiczny stanął na powierzchni Księżyca. W pewnej chwili Ojciec wyszedł z pokoju. Już załoga Apolla 11 zaczęła schodzić i stanęła na srebrnej planecie. Ojca nie ma. Zaniepokoiłam się, czy coś się nie stało, wyszłam na korytarz. Ojciec stał tam tyłem do drzwi pokoju telewizyjnego, spytał: ?Czy już wylądowali? ? ?Tak?. Po chwili dopiero wrócił do oglądania transmisji. Znając jego potrzebę składania ofiary z wszystkiego, co by mu sprawiło przyjemność, zdaję sobie sprawę, że tym razem to była wielka ofiara.
Stosunek do drugiego człowieka
Nie pamiętam roku. Byłam na kolejnej delegacji w Warszawie i tam doszła mnie wiadomość, że Ojciec jest w szpitalu w Warszawie, na ulicy Lindleya, gdzie ma przejść jakieś dodatkowe badania; godziny wizyt dla rodzin i znajomych są po południu. Poszłam. Myślałam, że jestem człowiekiem zahartowanym, ale to, co ujrzałam, przeszło wszelką skalę odporności: sala a w niej około dwudziestu łóżek, na nich mężczyźni w różnym wieku i stadium choroby, wszystkie zabiegi robione na oczach wszystkich, bez żadnej troski o wstyd czy wrażliwość pacjenta. Sala przechodnia, więc stały ruch pielęgniarzy, lekarzy, salowych, odwiedzających. Łóżko Ojca dostawione na samym początku sali, prawie we drzwiach, więc ani chwili spokoju, żadnej szansy na krztę prywatności. Horror! Ojciec siedział na łóżku spokojny, nawet pogodny; o sobie nic nie mówił, dzielił się natomiast swoimi obserwacjami na temat towarzyszy z sali, z czego wynikało, że już próbował nawiązać z nimi kontakt. Znalazł jakiegoś nastolatka ze wsi, do którego nikt nie przychodził, bo rodzice zajęci gospodarstwem nie mają czasu i środków. Nim się bliżej zajął. Tak wyglądała sala, w której leżał Ojciec. Ojca znałam głównie z rekolekcji i moich dość częstych wizyt w Kielcach, nie był moim stałym spowiednikiem, ale, jak miałam problemy, to u niego szukałam porady i zawsze ją otrzymywałam.